Używamy Cookies w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Dalesze korzystanie z tego serwisu oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Dowiedz się więcej o naszej polityce prywatności

Zamknij

16 - 25/06/2017

fot. Klaudyna Schubert
Galeriafot. Klaudyna Schubert

17 czerwca na łamach tygodnika POLITYKA ukazała sie rozmowa Anety Kyzioł z Goranem Injacem, jednym z kuratorów tegorocznego festiwalu Malta. Poniżej prezentujemy fragment wywiadu. Całość dostępna onlina TUTAJ.

Co ma ze sobą wspólnego teatr w Polsce i na Bałkanach
Przemoc nasza i wasza

Rozmowa z Goranem Injacem, dramaturgiem „Klątwy” Olivera Frljicia i wraz z nim kuratorem poznańskiego Malta Festival, o tym, jak bardzo Polska przypomina Bałkany.

Aneta Kyzioł: – Śledził pan wydarzenia pod Teatrem Powszechnym w Warszawie podczas ostatnich pokazów „Klątwy”? ONR, Młodzież Wszechpolska i Krucjata Różańcowa, ich okrzyki: „Koniec wesela, wracajcie do Izraela!”, „Śmierć wrogom ojczyzny!” czy „Krzyż do góry, różaniec w dłoń, targowiczan goń, goń, goń!” mieszały się ze śpiewami i okrzykami obrońców sztuki: „Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina” i „Chrystus nie był biały”. Do tego dym z rac i żrąca substancja rozlana w foyer.

Goran Injac: – Jestem pod ogromnym wrażeniem, jak teatr sobie poradził z tym oblężeniem, że dyrekcji i pracownikom udało się zachować spokój, zdobyć się na dystans do tej sytuacji i zagrać spektakle.

Spodziewaliście się, pracując nad „Klątwą”, takiej reakcji?

Nie aż takiej. Spodziewaliśmy się sporów, bo przecież ten spektakl powstał także po to, by zainicjować pewną debatę społeczną w Polsce, kraju, w którym teatr tradycyjnie ma taką moc. Nie spodziewałem się jednak przemocy. To niewiarygodne, że władza, z ministrem Glińskim na czele, atakuje artystów za spektakl zrobiony z poszanowaniem zasad prawa, biletowany, a pozwala na protesty i uliczne przemarsze neonazistów w mundurach stylizowanych na mundury SS, wznoszących antysemickie okrzyki. Tu policja i prokuratura nie reagują, za to my jesteśmy wzywani na przesłuchania, bo nasze przedstawienia rzekomo urażają uczucia religijne i narodowe osób, które ich nie widziały i nawet tego nie ukrywają! A dzieje się to w Polsce, kraju demokratycznym i wielkiej ofierze faszyzmu w czasie drugiej wojny światowej. To wielki wstyd.

Na Bałkanach, które są bohaterem tegorocznej edycji Malta Festival, teatr nie wywołuje podobnych emocji?

Powiedziałbym, że nie ma aż takiego znaczenia, choć zdarzają się wyjątki. Niedawno mieliśmy starcie z nacjonalistami w chorwackim Splicie, gdy graliśmy na tamtejszym festiwalu „Naszą przemoc i waszą przemoc”.

Słynny spektakl Olivera Frljicia, zrealizowany w Niemczech, z wyciąganiem kawałka materiału symbolizującego flagę z waginy kobiety w muzułmańskiej chuście, wcześniej gwałconej przez postać ucharakteryzowaną na Chrystusa – za te sceny ściga was prokuratura w Bydgoszczy. A Festiwal Prapremier, na którym graliście spektakl, po raz pierwszy w historii nie dostał dotacji z Ministerstwa Kultury i przyszłoroczna edycja się nie odbędzie.

Ten sam. Nacjonaliści w Splicie protestowali, ponieważ chorwacki Kościół domagał się odwołania pokazu. Oczywiście nie widzieli wcześniej tego spektaklu, kierowali się, co ciekawe, wpisami na polskich portalach katolickich autorstwa ludzi, którzy też, oczywiście, spektaklu nie widzieli. Pani minister kultury Chorwacji prosiła teatr o odwołanie pokazu, ponieważ może obrazić uczucia religijne i narodowe, co jest precedensem, bo Chorwacja nie jest krajem wyznaniowym, tylko świeckim. Ale w Chorwacji, tak jak w Polsce, rządzi prawica. Różnica jest taka, że chorwackie społeczeństwo na świeżo pamięta wojnę, są tu różne grupy weteranów i kombatantów, co czyni dyskurs nacjonalistyczny znacznie mocniejszym niż dotąd w Polsce.

Ostatecznie zagraliście w Splicie?

Grupa nacjonalistów weszła do sali i próbowała nie dopuścić do rozpoczęcia przedstawienia, ale widownia zaczęła śpiewać pieśni o pokoju i miłości, zagłuszając okrzyki protestujących. Potem policja usunęła nacjonalistów i zagraliśmy. Wcześniej podobne problemy mieliśmy podczas pokazu w Sarajewie w Bośni i Hercegowinie w październiku ubiegłego roku, na festiwalu Mess. Festiwal chciał się wycofać, bo pojawiły się telefony, że jest bomba w teatrze, a w powojennym Sarajewie to nie są żarty. Jednak publiczność przyszła pod teatr, protest zrobił się spory, weszła do sali i zagraliśmy dla niej spektakl. To był wzruszający akt obrony wolności sztuki.

Wszędzie, gdzie gracie „Naszą przemoc i waszą przemoc”, kontrowersje wzbudzają te same sceny?

W Polsce i na Bałkanach irytują sceny z flagą i Chrystusem. W Niemczech i Austrii nikogo nie poruszają, tam dyskusje dotyczyły sposobu przedstawienia w spektaklu kobiet, naruszania zasad poprawności politycznej. Widać, jakie wartości w każdym z tych społeczeństw są ważne. Ale, zawsze to powtarzam, w Polsce teatr ma siłę, jest bardzo obecny w dyskursie publicznym, jest w stanie zainicjować debatę – to wielka wartość, której nie powinno się niszczyć. Wydaje mi się, że tutaj, w krajach byłej Jugosławii, aż takiej mocy nie ma. Staramy się to zmienić, tworząc spektakle zaangażowane społecznie i politycznie na scenie, ale i poza nią, w przestrzeni publicznej.

Udaje się to przy okazji spektakli Frljicia, ale równie głośno było o projekcie, w ramach którego trzech artystów multimedialnych, przechodząc procedury prawne, zmieniło swoje nazwiska na Janez Janša – nazwisko polityka największej partii prawicowej, narodowej w Słowenii, byłego premiera zamieszanego w afery korupcyjne.

To był rodzaj ready made społecznego, bardzo ciekawie było obserwować reakcje ludzi, gdy nazwisko znanego polityka pojawiało się w zupełnie innych kontekstach niż polityczny: sztuki, performance’u, teatru, zwykłego życia.

Napisali list do oryginalnego Janšy, w którym zacytowali jego polityczne hasło: „Im nas więcej, tym szybciej osiągniemy nasze cele”. Interpretacji tego performance’u było wiele: artyści pokazali, że politycy to nie są święte krowy, multiplikując postać Janšy, zwrócili uwagę na galopującą w kraju inflację wartości. Nie brakowało też oskarżeń o szukanie rozgłosu.

Rozgłos, obecność w mediach to część strategii sztuki aktywistycznej, prowokacyjnej, bezpośrednio ingerującej w rzeczywistość. Podobnie jak cały zbiór różnych reakcji. Ona się aktualizuje i nabiera znaczeń w przestrzeni publicznej, na tym polega jej polityczność.

(...)