Używamy Cookies w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Dalesze korzystanie z tego serwisu oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Dowiedz się więcej o naszej polityce prywatności

Zamknij

16 - 25/06/2017

fot. Maciej Zakrzewski
Galeriafot. Maciej Zakrzewski

7 lipca ukazał się wywiad Michała Merczyńskiego, dyrektora festiwalu Malta w Gazecie Wyborczej z Martą Kaźmierską. Poniżej przedstawiamy fragment tekstu. Całość artykułu dostępna TUTAJ.

Polityka historyczna i kulturalna, którą prowadzi rząd, jest bardzo precyzyjnie nazywana. Minister mówi wprost o tradycyjnych wartościach, sztuce tradycyjnej, o dziedzictwie zamiast o współczesnej krytycznej sztuce, którą właściwie wyklucza - mówi Michał Merczyński, dyrektor festiwalu Malta.

Rozmowa z Michałem Merczyńskim, <br> dyrektorem Malta Festival Poznań

Marta Kaźmierska: Duma?

Michał Merczyński: – Ogromna satysfakcja. Powiedzmy jasno: minister przekroczył Rubikon, zrywając tę umowę. I ludzie się wkurzyli.

Na to, co się stało, zareagowała cała festiwalowa publiczność. I to jest bezprecedensowa sytuacja: cały ten odzew na akcję „Zostań Ministrem Kultury” i aukcja artystów. Ale też świadomość, że miasto i marszałek stoją za nami murem, pomoc z różnych instytucji, które nas wsparły, albo kompletnie nie pobierając w tym roku świadczeń, albo obniżając maksymalnie stawki. To wszystko świadczy o ogromnej solidarności z festiwalem, za co dziękuję po raz kolejny i będę dziękował przez lata.

Bezprecedensowe było też zachowanie ministra. Kiedy ktoś na tym stanowisku nie przyznaje środków na jakieś działania, to jest to jego prawo. Minister ma swoje komisje, swoje priorytety.

Ja nie dyskutowałem z tym, że w poprzednich trzyletnich programach przyznawano co roku na Maltę milion złotych, a teraz dostaliśmy 300 tys. Albo z tym, że w zeszłym roku i tym razem Fundacja Malta nie dostała pieniędzy na festiwal Nostalgia. Nie szedłem z tego powodu do gazet i nie rozdzierałem szat. Nie podobała mi się ta decyzja i pisałem odwołania, ale rozumiem, że pan minister może mieć inną aksjologię niż my.

Ktoś nie dostaje, żeby dostać mógł ktoś.

– I okej. Ja z tym nie dyskutuję. Natomiast w momencie, w którym są przyznane środki, przy – podkreślam to jeszcze raz – znanym programie, a potem się ich nie wypłaca, to jest zupełnie inna sytuacja.

Od 15 marca ubiegłego roku minister Gliński i jego eksperci doskonale wiedzieli, co będzie się działo w tym roku na Malcie, kto będzie kuratorem, jacy to artyści i jaka jest tematyka. Myśmy się z niczego nie wycofali.

To minister, mówiąc kilka tygodni przed festiwalem, „jak nie zmienicie kuratora, nie dostaniecie pieniędzy”, złamał reguły tego konkursu.

Kurator to nie tylko nazwisko.

– Za tym nazwiskiem stoi cały program. Oliver Frljić z Goranem Injacem przedstawili nam gotowy pomysł na całość pod koniec ubiegłego roku. Już wtedy wiedzieliśmy, że będą dwa duże spektakle, bo na więcej nas nie stać, i jak będzie wyglądał program sztuk wizualnych, czy blok filmowy, o czym będzie część debat, które nawiązują do Idiomu. Cała zadyma zaczęła się po premierze „Klątwy” w Teatrze Powszechnym w Warszawie.

Ale wy nie zaprosiliście na festiwal „Klątwy”, tylko inny spektakl Frljicia „Turbofolk”.

– I to jest w tej całej sprawie drugi precedens – infamia. Zapis na nazwisko. Pan premier już zapowiedział, że ktokolwiek będzie chciał pokazać spektakle Olivera Frljicia, nie może liczyć na wsparcie ministerstwa. A tymczasem kilka dni temu przeczytałem w gazecie „Co Jest Grane24”, że na Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku ma być pokazywany „Hamlet” Frljicia. Wybieram się.

Ktoś z ministerstwa obejrzał w Poznaniu „Turbofolk”?

– Z tego co, wiem nikt. A jak zwykle zaprosiliśmy wiele osób – nie tylko ministra, ale też dyrektorów wydziałów, z którymi współpracujemy.

To szkoda, bo było trochę i o Piotrze Glińskim, i o całym tym zgiełku.

– Nie mam żadnych komentarzy z ministerstwa – oficjalnych czy nieoficjalnych – po festiwalu. Przygotowuję raport, bo ja ciągle uważam, że nasza umowa obowiązuje. Została zerwana jednostronnie. Dlatego na plakatach wciąż widnieje Ministerstwo Kultury. Fundacja Malta spełniła wszystkie formalności. I będzie się ubiegała o pokrycie tych kosztów.

W sądzie?

– Nie wiem jeszcze, czy do tego dojdzie. Są jeszcze inne kroki – wystąpienie o refundację, procedura negocjacji. Jeśli okażą się nieefektywne, to zostaje nam sąd.

Czego byśmy w tym roku nie zobaczyli, gdyby nie udało się zebrać tych 300 tysięcy?

– Od razu założyliśmy, że nie rezygnujemy z żadnego pokazu. To, co miało być rozliczone przez ministerstwo, to wcale nie spektakl Olivera Frljicia, a m.in. spektakle Danuty Stenki i Jana Peszka na placu Wolności. Plus część wydatków technicznych i hoteli. Wykaz został zaakceptowany przez pana ministra.

A potem ukazał się wywiad w miesięczniku „WPIS”, w którym minister zapowiedział, że nie przyzna nam pieniędzy, skoro kuratorem ma być „prowokator”.

Czekałem do końca na oficjalne stanowisko i przy każdej okazji podkreślałem, że mam nadzieję, że jednak tę umowę podpisze. Kiedy przyszło pismo, że nie podpisze, podnieśliśmy kwotę w akcji crowdfundingowej z 50 na 300 tys. zł.

Ryzykowne.

– Kto nie ryzykuje, ten we Wronkach nie siedzi. Mieliśmy ileś sytuacji, które nam mówiły, że się uda. To takie rzeczy, które nie docierały do szerokiej opinii publicznej, ale były niesamowite. To, że młoda poznańska firma, działająca w obszarze gier komputerowych – Robot Gentleman, zgłosiła się na dwa dni przed festiwalem, że chce zostać naszym sponsorem. Już w trakcie festiwalu odezwał się do nas Kulczyk Investments. Czy wreszcie to, że stanął za nami dodatkowo nasz partner logistyczny – firma Toyota Bońkowscy. Wytworzyła się jakaś niesamowita energia.

Ważniejsza niż te pieniądze?

– Równie ważna.

Albo wspaniały pomysł Mariusza Wilczyńskiego [animator i rysownik – red.], który zadzwonił ze słowami „Miszka, zróbmy aukcję”. I jako pierwszy podarował swoją pracę z napisem „Psy szczekają, karawana idzie dalej”. Ten jego pomysł – aukcja – do dziś się toczy. 5 sierpnia będziemy mieli jej filmową odsłonę z Grażyną Torbicką na 11. Festiwalu Filmu i Sztuki Dwa Brzegi. Ciągle zapraszają nas inne festiwale z propozycją, żeby wystawiać u nich rzeczy, które otrzymaliśmy.

To jest niesamowite, że ta społeczna kula ciągle się toczy. I na pewno to jest ogromny sukces hasła „Zostań Ministrem Kultury”. Wymyśliła je moja żona, Kasia. W tym zdaniu mieści się wszystko.

Podczas zbiórki zdarzyło mi się, że na ulicy zaczepiali mnie przypadkowi ludzie. Jeden z nich prosił, żeby podać mu konto Malty.

Albo taka sytuacja: stoimy pod hotelem z grupą gości i podchodzi do nas pani z kawiarenki z drugiej strony ulicy. Wie, że jesteśmy z festiwalu i zaprasza nas na kawę i drożdżówki, bo, jak mówi, robimy fajną robotę.

Inna rzecz to ilość osób, które przyszły w tym roku na plac. To miejsce zawsze tętni życiem, ale w tym roku było ponad 85 tys. widzów. W poprzednich latach – około 70 tys.

Więc jak słyszę, że minister nie daje pieniędzy i przekonuje, że nie jesteśmy inkluzywnym festiwalem, to mam ochotę wysłać mu zdjęcia tych tłumów.

Nie chcę żadnej wojny, ale będziemy walczyć o odzyskanie tych pieniędzy. Byłbym nie w porządku, gdybym teraz osiadł na laurach i powiedział: „No, to ja bardzo państwu dziękuję, do zobaczenia”. Byłby to grzech zaniechania.